
Zniszczona 11 września przez 31 pułk Strzelców Kaniowskich w Mszczonowie przy ulicy Rawska u wylotu na Plac Piłsudskiego ( czołg został później zepchnięty w głąb placu, aby nie tarasował trasy tranzytowej )
Paweł Rozdżestwieński (https://dobroni.pl/n/mszczonow-1939/5195) pisze: W niedzielę 10 września do Mszczonowa przybyły jednostki tyłowe XVI Korpusu Pancernego. Niemcy rozlokowali swoje czołgi, ciągniki artyleryjskie oraz ciężarówki: wzdłuż ulicy Rawskiej, na Placu Piłsudskiego, Nowym Rynku, a także na polu za tzw. starym cmentarzem. Hitlerowcy byli pewni siebie. Sprawiali wrażenie silnych i niezwyciężonych. Zastraszeni mszczonowianie nie przypuszczali wtedy, że lada chwila żołnierz polski złamie pychę bezwzględnego najeźdźcy.
O czwartej nad ranem 11 września mieszkańców Mszczonowa wyrwały ze snu odgłosy walki i blask bijący od płonących niemieckich wozów bojowych. Cofający się znad Warty 31 pułk Strzelców Kaniowskich pod dowództwem ppłk. Wincentego Wnuka całkowicie zaskoczył niemieckie oddziały.
Jednak zanim Kaniowszczycy dotarli do Mszczonowa, aby odnieść w nim zwycięstwo, musieli przejść przez prawdziwe piekło. Tak odwrót z okolic rodzinnego Sieradza wspomina działonowy Stanisław Świerczyński:
„Naloty lotnicze, wybuchy bomb i świst kul towarzyszyły naszym oddzia¬łom na całej trasie odwrotu. Spotykane mniejsze oddziały Niem¬ców były spychane z drogi marszu ogniem i bagnetem. <...> Codziennie rosły straty w ludziach i sprzęcie. W lasach i przy drogach, w naprędce wykopanych mogiłach, pozostawali nasi towarzysze broni, synowie tej ziemi.”
Przed atakiem na Mszczonów żołnierze 31 pSK mieli krótki odpoczynek w lesie położonym pomiędzy Puszczą Mariańską a Studzieńcem (11 kilometrów na zachód od miasta). Tu wzmocnili swój skład osobowy i dozbroili się. Do pułku dołączyło wtedy wielu żołnierzy z rozbitych jednostek. Wojsko było wyczerpane, jednak gorsze od zmęczenia było poczucie klęski. Niemcy byli wszędzie i mieli zdecydowaną przewagę w powietrzu. Ich kolumny pancerne wprost przygniatały swoją potęgą. Złość i chęć rewanżu paliła Kaniowszczyków niczym ogień. Z pogardą spoglądali na innych żołnierzy, którzy włóczyli się po lasach bez broni i nie chcieli już podejmować walki z najeźdźcą. Od jednego z nich usłyszeli nawet, że Niemcy nie są tacy źli, bo przecież dali mu piwo i pozwolili jechać do domu. Taka postawa gorszyła podkomendnych Wincentego Wnuka. Podpułkownik objął dowództwo nad pułkiem w przeddzień wybuchu wojny tym większa jest więc jego zasługa, że jako nowy dowódca potrafił w tych trudnych chwilach utrzymać w jednostce dyscyplinę i skutecznie podgrzewać ducha bojowego.
Pobyt w Puszczy Mariańskiej bardzo skrótowo relacjonuje por. Stefan Piński (dowódca zwiadu konnego 31 pSK): „Było tam (w lasach wokoło Puszczy Mariańskiej-przyp. red.) już dużo wojska wszelakiego rodzaju broni. Ludzie prze¬ważnie z rozbitych jednostek, błąkający się, zdezorientowani, bezradni. Dostałem polecenie od dowódcy pułku spenetrowania lasu i ściągnięcia ludzi pragnących w dalszym ciągu walczyć z najeź¬dźcą. Szczególną uwagę miałem zwrócić na armatki przeciwpan¬cerne, niezawodną broń w zwalczaniu czołgów. Plon był obfity. Uzyskałem kilka tak potrzebnych działek z pełną obsługą i amunicją, trochę szeregowych, kilkunastu oficerów a nawet dwie baterie artylerii z jaszczami amunicyjnymi.”
Po wzmocnieniu w Puszczy Mariańskiej Kaniowszczycy wyruszyli na Mszczonów w liczbie ok.1000 żołnierzy. W monografii Strzelców Kaniowskich tak ich marsz opisuje dr Witold Jarno- „Przed świtem 11 września żołnierze 31 pSK dotarli w okolice Mszczonowa. W straży przedniej szedł I batalion mjr Bolesława Raczkowskiego wzmocniony pułkowym plutonem artylerii piechoty por. Witolda Szpilewskiego. Za nim maszerował 111 batalion mjr Tadeusza Ujwarego i część II batalionu pod dowództwem kpt. Feliksa Sitnego, za którymi podążał III dywizjon 10 pal mjr Michała Borka, tabory pułku oraz niedobitki 30 pal ppłk. Zygmunta Lewandowskiego i 13 dak ppłk. Janusza Grzesły.”
Ostatnie chwile przed bitwą we wspomnieniach działonowego Stanisława Świerczyńskiego wyglądały następująco: „Dochodziła godzina 3, a może 4 po północy. W miejscu postoju dowódcy pułku dał się zauważyć ożywiony ruch. Niebawem podszedł do mnie szef plutonu artylerii sierż. Dobrakowski i powtórzył rozkaz dowódcy pułku, ażeby natychmiast maszerować z działonem za szpicą w kierunku miasta Mszczonowa. Wydałem krótką komendę i zaprzęgi ruszyły za mną w nakazanym kierunku. Utrzymywaliśmy łączność. Szpica posuwała się raz wolniej, raz szybciej. W niedalekiej odległości od działonu szedł pułkownik Wnuk, a obok niego człowiek w cywilnym ubraniu. Był to mieszkaniec Mszczonowa, wskazywał drogę do miasta i informował o rozlokowaniu Niemców w okolicy. Doszliśmy do pierwszych zabu¬dowań miasteczka. Wąska ulica od strony Żyrardowa prowadziła do rynku, gdzie krzyżowały się główne drogi. Zatrzymaliśmy się. Nastała chwila wyczekiwania. Wreszcie błysnęła nad miastem rakieta, umówiony znak, że kapral Ciupek doszedł z drużyną do wyznaczonego miejsca.
Ruszyliśmy galopem. Przy zbiegu ulicy z rynkiem zatrzymałem działon z jednoczesną komendą do odprzodkowania. Tu pozostały zaprzęgi, natomiast samą armatę wtoczyliśmy na rynek. Wymagało to dużego wysiłku, gdyż droga prowadziła lekko pod górę. W następnej kolejności obsługa działa doniosła skrzynki z amunicją. Cały ten manewr odbył się szybko i cicho. Działo stanęło na stanowisku po północnej stronie rynku. Był to mały ryneczek w kształcie kwadratu o boku około 100 m.”
Koła armaty były owinięte szmatami, aby nie ich stukot nie zaalarmował Niemców. Podpułkownik Wnuk chciał w pełni wykorzystać efekt zaskoczenia. Udało się. Niemcy pomimo tego , że byli o wiele liczniejsi i lepiej uzbrojeni znaleźli się w bardzo trudnym położeniu. Nasza artyleria i ciężkie karabiny maszynowe zajęły dogodne pozycje. Jeden z żołnierzy obsługujący ckm po latach tak opisywał początek bitwy (cyt. zaczerpnięty ze „Strzelców Kaniowskich” dr Witolda Jarno to prawdopodobnie fragment relacji por. Malanowicza):
„Kazałem zdjąć cekaemy z wózków , żeby nie było terkotu, chrzęstu uprzęży, nieśliśmy sprzęt na plecach i tak po cichu doszliśmy do rogatek Mszczonowa. <...> Uderzyliśmy na Mszczonów pod osłoną naszej artylerii. Wdarliśmy się do miasta i ustawialiśmy zaraz karabiny maszynowe na wszystkich skrzyżowaniach i wylotach dróg. <...> Zrobiliśmy duże zamieszanie na tyłach niemieckich, bo oni sądzili, o czym dowiedziałem się później, że nasze działanie pod Mszczonowem odbywa się w powiązaniu z natarciem generała Kutrzeby spod Kutna i Bzury.”
Decydujące walki bitwy o Mszczonów rozegrały się na Placu Piłsudskiego i ulicy Rawskiej. Niemców zgrupowanych w tym rejonie skutecznie raził ogień z działa Stanisława Świerczyńskiego.
„Wdarliśmy się w sam środek kolumny niemieckich czołgów -relacjonuje działonowy Świerczyński- Po przeciwnej stronie rynku, u wylotu ulicy, w lewym narożniku /obecnie ul. Sienkiewicza/, stał zwrócony do nas bokiem duży czołg. Kilka metrów dalej był widoczny tył drugiego czołgu. <…> Po komendzie; 'celuj wprost' i 'ognia', posłuszne działo zionęło ogniem na wskazany cel. Odgłos wystrzałów odbił się dalekim echem i zmącił ciszę śpiącego jeszcze miasteczka. Dwa pociski: jeden, po drugim ugodziły celnie stalowego olbrzyma i unieruchomiły na zawsze.
Przebudzona załoga niemiecka, ostrzeliwana z broni ręcznej i maszynowej przez strzelców z kompanii por. Janiaka, nie zdążyła dojść do czołgu przed jego zniszczeniem. <…> Tymczasem następny czołg, widoczny tylko częściowo, cofnął się i lufa jego działka zaczęła się obracać w kierunku naszego stanowiska. Bez wahania wydałem nową komendę „ognia'. Znowu kolejny pocisk uderzył z hukiem w opancerzony kadłub. Wyrwana i podrzucona w górę pokrywa włazu spadła z brzękiem na twardy bruk, zaś karabin maszynowy czołgu przestał terkotać.”
Atak Kaniowszczyków rozwijał się w niesamowitym tempie. Miasto było ostrzeliwane przez haubice ustawione w okolicach wsi Czekaj. Poważne straty zadawały Niemcom pułkowe działa operujące na ulicach Mszczonowa. Spustoszenie siały ponadto ciężkie karabiny maszynowe, z kompanii por. Malanowicza . Punkty oporu nieprzyjaciela w mszczonowskich kamienicach likwidowali spragnieni zwycięstwa piechurzy. Tak ich działanie opisuje Piotr Kukuła w książce „Maszerują Strzelcy”: „Pierwszy batalion wkroczył do miasta tuż za strażą przednią. Na przedzie szła kompania kapitana Czyża. Pierwszy pluton porucznika Dębskiego, posuwa¬jący się lewą stroną autostrady, obrzucał granatami budynki, w których bronili się Niemcy. Północnym skrajem miasteczka biegły dwa plutony, które prowadził kapitan Czyż. Miały one odciąć Niemcom drogę ucieczki w kierun¬ku Warszawy. Kiedy pierwszy pluton znalazł się koło kościoła, posypały się na niego zza muru cmentarza pociski cekaemu. Jeden z pocisków ugodził kaprala Wałeckiego. Jęknął i padł na bruk. Sierżant Ziółkowski, kapral Ciupek, Włodek i Kołodziejczyk ukryli się za betonowym słupem i rzucili stamtąd granaty.”
Nikt się nie oszczędzał. Żołnierze mieli w końcu możliwość wykazania się swoimi umiejętnościami. Teraz to oni byli w natarciu, a wróg ustępował im pola. Działanie strzelców wspierała piekielnie skuteczna armata działonowego Świerczyńskiego. Jej wtoczenie na rynek, w samo centrum zgrupowania niemieckiego, było posunięciem, które niewątpliwie przesądziło o losach całej bitwy. Po zlikwidowaniu dwóch czołgów stojących w południowo-wschodnim rogu Placu Piłsudskiego Świerczyński wraz z podkomendnymi bezlitośnie brał na cel kolejne pojazdy wroga:
„Spojrzałem w ulicę biegnącą w lewo od naszego stanowiska /obecnie ul. Warszawska- przyp. red/. W odległości około 300 metrów spostrzegłem nieprzyjacielski samochód ciężarowy. Do samochodu biegło kilku niemieckich żołnierzy. Chwyciłem za drążek celowniczy, obsługa za koła i działo szybko skierowaliśmy w tę stronę. Zdążyliśmy wyprzedzić biegnących Niemców. Wystrzeliliśmy i już pierwszy pocisk trafił samochód. Zapalona benzyna w motorze spowodowała dalsze jego zniszczenie.
Bacznie obserwowałem wyloty wszystkich ulic. Ukazał się nowy cel. Nadrzuciliśmy działo do strzału w nowym kierunku. Oto w głębi ulicy dochodzącej do rynku, od strony Piotrkowa, zobaczyłem wyjeżdżający z bramy na ulicę samochód. W deskach samochodu, pod plandeką tłoczyli się Niemcy w hełmach na głowach. Odległość około 400 m. Po drugim wystrzale samochód podskoczył i zarył się bokiem w ulicznym rynsztoku. Niemcy zeskakiwali i kryli się w ciemnej ulicy.
Ogień z naszego działa nie pozwalał wrogowi skoncentrować się i uderzyć na nas z całą siłą. Kilka niemieckich pocisków uderzyło w pobliskie zabudowania. Posypały się gruzy.
Ochotę do walki odbierało wrogowi również drugie nasze działo plut. F.Urbaniaka, zajmujące stanowisko poza miastem od strony Skierniewic. Strzelaliśmy dość szybko, pomimo trudności w znalezieniu oparcia dla działa na twardym bruku. Po każdym wystrzale armata cofała się do tyłu na kilka kroków. Dlatego, natychmiast po każdym strzale, przetaczaliśmy działo na poprzednie miejsce.”
Niemcy próbowali przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Stało się to realne gdy do walki włączył się prawdziwy żelazny potwór- Pzkpfw IV. Olbrzymia jak na tamte czasy, ważąca około 20 ton maszyna mogła wprowadzić niemałe zamieszanie w polskich szeregach. Tak pojawienie się czołgu i jego szybki koniec opisuje Piotr Kukuła w książce „Maszerują Strzelcy”.
„Zza kościoła wynurzył się olbrzymi czołg. Posuwał się powoli strzelając z karabinu maszynowego. I wtedy wkroczył do miasta pro¬wadzony przez adiutanta dowódcy pułku, kapitana Ogrod¬nika, pluton dział przeciwpancernych. Kanonierzy, łamiąc opłotki, toczyli działa na zasłonięte stanowiska, kierując, lufy na drogi wylotowe z miasta. Kapitan dostrzegł czołg strzelający do pierwszego plutonu.
— Ognia! — zawołał.
Zawył silnik czołgu, wieżyczka z lufą działa obróciła się w kierunku stanowisk polskich dział przeciwpancernych. Działa znowu strzeliły. Z czołgu buchnęła chmura dymu. Z włazu wychodzili Niemcy z podniesionymi rękami. Kapitan zrobił kilka kroków do przodu i zatrzymał się jak rażony. Nastąpił gwałtowny wybuch, czołg wyleciał w powietrze, rozerwany pękającą amunicją”.
W tym samym czasie między kościołem a wjazdem na rynek kapitan Skorupski kierował walką batalionu. „Było to bardzo trudne za¬danie . W zamieszaniu pojawiali się żołnierze coraz to in¬nych kompanii, różne grupy strzelców wdzierały się do domów, przebiegały uliczki. Nagle wśród tego zamętu po¬sypały się na polskie oddziały serie pocisków z cekaemu. Kilku żołnierzy padło na bruk. Serie szły z wieży kościoła. Kapitan Skorupski wskazał ją prowadzonej przez kaprala grupie żołnierzy.
— Za mną! — zawołał kapral.
Wkrótce cekaem na wieży kościelnej zamilkł.”
Jednak do końca walki było jeszcze daleko. Niemcy cały czas zagorzale się bronili. W następnym bitewnym epizodzie ponownie główną rolę zagrała armata działonowego Świerczyńskiego: „Nieprzyjaciel czaił się ze wszystkich stron . Daleko w ulicy, gdzie leżał na boku zniszczony samochód, coś zamigotało . Spojrzałem przez lornetkę i zobaczyłem dwa czarne, żelazne cielska, wyłaniające się z mroku. Warcząc coraz wyraźniej, zbliżały się do rynku.
Wydałem krótką komendę. Gorączkowe, ale sprawne ruchy dobrze wyszkolonych chłopców przy dziale, powodowały wystrzał po wystrzale. Czołgi były już blisko rynku. Nasze pociski rwały się obok nich, ale twarde, opancerzone boki wytrzymywały uderzenia granatów.”
Jak pisze Piotr Kukuła na sunące szosą czołgi spadł nie tylko ogień kanonierów. Drogę zagrodziła im także kompania porucznika Janiakowskiego, która obrzuciła je granatami. To prawdopodobnie dlatego czołgi na chwile zatrzymały się. Atak strzelców dał krótką chwilę wytchnienia działonowemu Świerczyńskiemu i jego podkomendnym. Tak oto wspomina on ten moment:
„Wreszcie czołgi stanęły. Przerwałem ogień. Zorientowałem się, że należy oszczędzać amunicję, gdyż w skrzyni pozostały jeszcze dwa pociski.
Obsługa pobiegła po następną skrzynię z amunicją. Tymczasem, jeden z dwóch ostrzeliwanych czołgów, jadący na drugiej pozycji zatrzymał się tylko na chwilę. Zapuścił ponownie motor, minął stojącego przed nim rozbitka i warcząc potężnie wjechał na rynek.
Przy dziale byłem sam. Gwałtownie narzuciłem drążkiem działo, nastawiłem przyrządy do strzału wprost, otworzyłem zamek, chwyciłem przedostatni pocisk ze skrzyni i załadowałem. W tym momencie przybiegł z pomocą sierż. Dobrakowski i wyręczając mnie, zamknął zamek.
Czołg był już pośrodku rynku. Bardzo blisko, bo zaledwie 50 m przed lufą armaty. Najwyższy czas. Szarpnąłem za sznurek. Wystrzał. Rozległ się donośny huk i odgłos bliskiego uderzenia. Szczęk łamanego żelaza i zwiększony warkot motoru zlały się w jeden, krótki zgrzyt i wszystko ucichło.
Przez opadający dym zobaczyłem podnoszącą się pokrywę czołgu, z włazu wyłoniła się postać niemieckiego czołgisty z granatem w podniesionej ręce. Chwyciłem za „Visa”, ale w tym momencie Niemiec, zeskakując z czołgu - rzucił granatem w moją stronę. Pochyliłem się za tarczą działa. Część odłamków przeleciała ze świstem nad głową, inne uderzyły o tarczę. Jakiś rykoszet lecący dołem, przeleciał pod tarczą i rozerwał mi zewnętrzną stronę cholewy prawego buta powyżej ostrogi. Rozbity olbrzym stał na samym środku rynku. Okazało się, że był to ostatni z atakujących nas czołgów w tej bitwie.
Stałem oszołomiony przy dziale i drżącą rękę położyłem na gorącej jeszcze lufie. Co by było, gdyby czołg wytrzymał uderzenie pocisku? Na powtórzenie strzału nie starczyłoby już czasu.”
Niemiecki opór osłabł. To co działo się dalej Piotr Kukuła opisuje następująco: „Mszczonów został ze wszystkich stron otoczony przez polskie oddziały. Karabiny maszynowe i działa przeciw¬pancerne zamknęły drogi wylotowe z miasta. Niemcy znaleźli się w potrzasku. Tylko nieznaczna część pojazdów i lekkich czołgów umknęła na wschód.
Kapral Pietrzak, dowódca pierwszej drużyny z siódmej kompanii, zamykał drogę odwrotu na jednej z bocznych uliczek. Z pobliskiego folwarku wyjechał samochód oso¬bowy i popędził w stronę miasta.
— Ognia! — wydał komendę kapral.
Samochód gwałtownie skręcił i przewrócił się. Kapral Pietrzak podszedł do pojazdu. Znajdowało się w nim dwóch niemieckich oficerów. Byli zabici. Jeden z nich, podpułkownik, dowódca jednostki pancernej, trzymał w zaciśniętej dłoni pistolet, drugi miał przy sobie żelazną ka¬setę i mapy. Chcieli dostać się do miasta, aby zorganizować obronę.
Działa przeciwpancerne niszczyły nieprzyjacielskie sa¬mochody i lekkie czołgi zamieniając je w bezużyteczne żelastwo. Niemieccy żołnierze biegali bezładnie to w tę, to w tamtą stronę, przeważnie bez mundurów i boso, rażeni ogniem broni maszynowej. W różnych miejscach miasta wybuchały pożary.”
W centrum miasta złamano opór niemiecki i to tu zdecydowano o powodzeniu natarcia. Nie można jednak lekceważyć tego co działo się w bocznych uliczkach miasteczka oraz na jego obrzeżach. Gdyby nie sprawy manewr oskrzydlenia miasta od strony północnej z pewnością Niemcom udało by się wprowadzić do walki pozostałe swoje czołgi. Tak się jednak nie stało. Strzelcy w żadnym mszczonowskim zakamarku nie dali Niemcom zorganizować skutecznej obrony. Gdzie trzeba było bili się z wrogiem na bagnety. Dla żołnierzy Wehrmachtu była to przerażająco krwawa noc. Natomiast strat wśród żołnierzy polskich jak wynika z relacji uczestników walk było zadziwiająco mało. Zginęło zaledwie trzech strzelców.
31 pSK pokonał w Mszczonowie tyłowe pododdziały XVI KPanc. W ich skład wchodziły tabory i służby zarówno XVI KPanc, jak też 1 i 4 DPanc oraz 31 DP. Strzelcy zniszczyli też kompanię propagandową Luftwaffe oraz kolumnę samochodów z 1 DPanc, które przybyły do Mszczonowa tuż przed samą bitwą, aby zabrać w okolice Warszawy zapasy paliwa.
Niemiecki sprzęt, który nie został zniszczony w walce Polacy podpalali lub wysadzali granatami. W sumie zlikwidowano 16 czołgów oraz 14 wozów pancernych i ciężarówek. Zginął też niemiecki dowódca . Bardzo cenne okazały się znalezione przy nim mapy z naniesionymi kierunkami niemieckich uderzeń. Niemieckiego dowódcę pochowano przy stawie zwanym przez mszczonowian Zdrojem (obecnie zbiornik p.poż przy ulicy Grójeckiej).
Jeszcze większe straty niemieckie wylicza w swojej relacji kapitan Ogrodnik. Zgodnie z tym co zawarł w spisanych wspomnieniach w Mszczonowie „ <…> wzięto do niewoli 2 oficerów, 35 szeregowych oraz kasę oddz. w której znajdowało się 21000 mk. niem. Zniszczono 3 najcięższe czołgi i 22 lekkie; spalono ok. 20 samochodów ciężarowych i 10 osobowych oraz kilkanaście motocykli. Dowódca oddz. pancernego - mjr został zabity.”
Zwycięska bitwa mszczonowska dodała naszym żołnierzom wiary w zwycięstwo. Uwierzyli oni, że nie wszystko jest jeszcze stracone. Na własne oczy ujrzeli, że „butni i niezwyciężeni” Niemcy, których pancerna potęga tak przerażała świat nie zawsze byli tacy jak przystało na bohaterów, którymi się mienili. W wyniku zwycięstwa wielu żołnierzy Wehrmachtu w tym także oficerów wzięto do niewoli. Pewnego majora polscy żołnierze znaleźli ukrytego w jednym z domów pod łóżkiem. Wyciągnęli go z kryjówki za nogi i zgodnie z rozkazem odprowadzili na rynek do dowódcy. Podpułkownik Wnuk widząc prowadzonego jeńca był zdziwiony dlaczego stąpa on tak szeroko. Żołnierze zameldowali zgodnie z prawdą, że to z powodu „pachnącego efektu” jego strachu, jaki nagle znalazł mu się w spodniach. Podpułkownik z trudem stłumił śmiech, po czym zwrócił się do Niemca.....-„panie majorze patrzą na pana pańscy żołnierze, proszę się uspokoić, Polacy nie rozstrzeliwują jeńców”.
W warunkach frontowych ludzkie reakcje bywają różne i nie powinien ich oceniać nikt kto sam nie doświadczył wojennej grozy. W tym jednak przypadku sprawa dotyczy oficera armii, która chciała być podobna do rzymskich legionów, a w swej dumie wprost zatraciła opamiętanie. Czuję się więc usprawiedliwiony...
31 pułk opuścił Mszczonów o dziewiątej rano. Bohaterski dowódca, który zasłużył na podziw swoich żołnierzy wyjeżdżał z miasta jak prawdziwy zwycięzca - konno. Wraz z Kaniowszczykami opuszczało miasto 200 oswobodzonych polskich jeńców. Mszczonowianie żegnali żołnierzy ze łzami w oczach. Pytali się ich – „co dalej...?”. Wielu młodych chciało się zaciągnąć do oddziału. Mieszkańcy rozumieli, że po wyjściu polskiego wojska do Mszczonowa znowu wjadą żołdacy spod znaku swastyki. Tak też się stało. 31 pułk wycofał się z Mszczonowa do lasów grzegorzewickich, położonych na wschód od miasta. Niedługo potem w Mszczonowie ponownie pojawili się Niemcy. Przed ponownym wkroczeniem ostrzelali miasto. Później zemścili się okrutnie rozstrzeliwując pod murem kościelnym: proboszcza Józefa Wierzejskiego, burmistrza Aleksandra Tańskiego oraz miejscowego lekarza Stanisława Zarachowicza. 11 września w pobliżu plebani został też zastrzelony ks. Władysław Gołędowski. Niemcy bestialsko pozbawili go życia, w chwili gdy opatrywał rannego.
Doktor Witold Jarno tak podsumowuje bitwę mszczonowską:
„Zdobycie przez pododdziały 31 pSK Mszczonowa było wyczynem, który przyniósł pułkowi chwalę. Swoim działaniem doprowadził on choć na krótko do powstania paniki w niemieckim dowództwie, nieorientującym się w siłach, jakie wzięły udział w porannej walce. Strzelcy odnieśli chwilowy sukces taktyczny, który - choć nie przyniósł wymiernych korzyści operacyjnych - podniósł jednak upadające morale. Warto podkreślić, że za swój wyczyn 31 pSK jako jedyny z pułków strzelców kaniowskich został w 1966 r. odznaczony orderem Virtuti Militari. W dowództwie niemieckim wiadomość o zdobyciu Mszczonowa wywołała zamieszanie i chwilową konster¬nację, gdyż nie spodziewano się już w tym rejonie większych oddziałów polskich. Natychmiast też w kierunku miasta skierowano pododdziały rozpoznawcze 1 i 4 DPanc oraz główne siły 31 DP, rezygnując tym samym z forsowania Wisły w okolicach Góry Kalwarii.”